Jego oczy pałały wielką nadzieją, która nigdy nie gasła. Dawała światło
wokół, czasem bardzo trudnego tunelu. Niewysoki mężczyzna miał sympatyczny
wyraz twarzy. Jednak nie umiem opisać, jaki był naprawdę. Oczy mówią prawdę, a
reszta to tylko maska. Ludzie są tak sztuczni, że być może nawet oczy zmienią,
już sam nie wiem. Dla mnie pozostał wyjątkowy. Jego twarz, niczym promień
słońca jaśniała uśmiechem. Na głowie nosił gęste, ciemne włosy, podobne do
moich, lecz ja mam je krótsze.
Uśmiechnąłem się, a pan stojący teraz za bramą odwzajemnił moją radość.
Nic nie mówił, gdy nagle otworzył zamknięcie oraz wziął moją dłoń. Nawet jej
nie ściskał, jakby nie miał siły lub jej nie używał. W tym momencie nabrałem
trochę niepewności.
- Dlaczego tutaj przyszedłeś? – Odezwał
się
- Znalazłem się tu przypadkiem.
- To kim ty jesteś? Nie widziałem już
ludzi od bardzo dawna. Czy tu w okolicach ktoś mieszka?
- Tak, przyjechałem do mojej babci.
Mieszka tam za lasem, niedaleko.
- Och, widzę, że nic nie rozumiesz,
wejdź tutaj do mego ogrodu. Nie rozmawiałem z nikim od bardzo dawna. Brakuje mi
tego.
Trochę się zdziwiłem, naokoło jest bardzo dużo osób, to znaczy tyle, ile
na wsi, mniej więcej dwieście ludzi i dlaczego ta twierdza jest taka duża,
skoro mieszka w niej tylko jeden człowiek? Nie czułem się pewnie, ale mimo to
podszedłem za bramę. Zauważył mój strach w oczach, widziałem to, dlatego się
uśmiechnął. Ludzie nie umieją czytać z naszego wzroku, a oczyma mówią tak
wiele, a on potrafił czytać prawdę z oczu…
Szliśmy do tych drzwi, które z bliska wydawały się jeszcze cięższe oraz
piękniejsze. Jednak skrzypiały tak mrocznie, jak w filmach. W środku, na samym
początku był dywan, dość stary, a obok schody prowadzące na górę, trochę dalej
widniały kolejne drzwi,ukryte, lecz już nie wyglądały tak bogato, były zwykłe i
proste, ale miały swój urok, a tam gdzie zdjąłem buty wisiał obraz, który mną
wstrząsnął, wzruszył mnie. Czułem ten narysowany wiatr, słyszałem w uszach ten
szum, który był taki głośny na tym świecie. Na jednej ze skał stał pokryty
szarą sierścią, być może z odrobiną brązu, lśniącą i piękną, wilk, który nie
był groźny. Wyczuwałem w nim dobro. Miał oczy, niczym bursztyn, mieniące się u
słońca i prawdziwe, wolne od tych wszystkich problemów zła międzyludzkiego, a
niedaleko stała jego dusza, niczym duch wydobywała się z jego oddechu na zimnym
powietrzu, kiedy uklęknęła przy nim dziewczynka o ciemnych włosach, uwiązanych
z tyłu w dwa warkocze, jakby opaska, a z przodu miała rozpuszczone włosy,
sięgające ramion, być może płakała z radości lub smutku, a gwiazdy na niebie świeciły
z radością, gdzieś wokół leciał właśnie wróbel do swego miejsca, tak jak my
ludzie, szukając…
Stałem patrząc na ten obraz ze zdumieniem, ktoś musiał mieć wielki
talent, ale i piękną opowieść do opowiedzenia. Zapytałem więc dość nieśmiało:
- Skąd go pan ma? – Wskazując na ten
wizerunek
- Zaraz ci wszystko opowiem. Może
zechcesz herbaty, wody? Usiądź wygodnie, tylko nie bój się. Nie zrobię ci nic
złego.
- Dziękuję, chętnie napiłbym się wody.
Wszedłem do pierwszego z pokoi, który miał jasnobrązowe ściany, szafa
stała naprzeciwko stoliku, a była bardzo solidna z sosnowego drewna, a obok
niej stał regał z książkami, pomiędzy którymi było zdjęcie, praktycznie
niewidoczne, przysłaniały go tytuły obszernych i cieniutkich ksiąg, czy
opowiadań, a tuż obok znajdowały się dwa krzesła bujane. Na takim samym zawsze
siedzi moja babcia, ale tylko na jednym i czyta powieści historyczne, czasami
coś szyje, czy dzierga, ale jest to jej ulubione miejsce.
Zająłem więc pierwsze miejsce, wziąłem ramkę z mebli i się przyglądałem.
Był na nim ukazany chłopiec, gdzieś w moim wieku, który miał takie szczęśliwe,
czarne oczy, niczym promień jasnego słońca przedzierający się z ciemności, taka
mała iskierka, która pozwalała żyć.
Zastanowiłem się przez chwilę, kim jestem ja? Ja opisuję wszystkich
wokół, ale nikt mnie i co ja mogę znaczyć dla obcego, który przechodzi gdzieś
wokół paląc papierosa, czy dla kasjerki, która sprzedała mi jabłka,
sprzątaczki, do której zawsze się uśmiecham? Jednak z tylu milionów osób na tym świecie są ci, którzy nas kochają.
W Polsce mieszka trzydzieści - osiem milionów osób, ale kocha cię tylko jedna,
być może dwie, trzy, cztery osoby, ale jest to prawdziwa miłość i ona zastępuje
ci tych tysiące ludzi, ponieważ ta właśnie miłość jest najsilniejsza ze
wszystkich uczuć świata, nie cierpienie, ból, jak często mylą to ludzie. A
słowa: „Nikt cię nie kocha” są zwyczajnym kłamstwem. Nie jesteśmy samotni, musimy to zrozumieć.
Kim więc jestem ja? Taką małą osobą na tym świecie, lecz tylko ode mnie
zależy, kim będę, być może moją ideą stanie się coś pięknego, co zapamiętają
przyszłe pokolenia lub też nie, lecz ja wybiorę swą własną drogę oraz będę
musiał nią dążyć. Życie to tylko jeden wielki wybór, którego musimy dokonać.
Parę minut później przyszedł ten pan i niósł na podstawce szklankę wody
oraz filiżankę kawy. Położył na stoliku oraz popatrzał się na mnie. Widział, że
odstawiam zdjęcie.
- To mój brat – posmutniał – Pozwól, że
napiję się kawy. Nie jestem od niej uzależniony, lecz lepiej będzie mi się
rozmawiało. Nie mam żadnych ciasteczek, chociaż chętnie bym cię poczęstował,
mam chleb i masło, jeśli pragniesz?
- Nie, nie jestem głodny.
- Rozumiem – wziął łyk kawy – Nie
wstydź się, a no i nie przedstawiłem się tobie. Jestem duchem zamieszkującym
twierdzę w niewielkim lesie, chociaż słowa duch może cię trochę niepokoić,
duszą, sercem. Za życia nazywano mnie Piotrem, chociaż w twoim wieku zawsze
mówili zdrobniale, a teraz jeżeli chcesz to nazywaj mnie po mym dawnym imieniu.
- Dobrze, ja jestem Jankiem, ale nic z
tego nie rozumiem.
- Masz piękne imię, tak jak mój brat,
nawet macie podobne rysy twarzy. Wiesz na początku nawet myślałem, że nim
jesteś, ale później kiedy zauważyłem twą twarz, wydawałeś mi się, niczym
bliźniak, lecz jednak nie. Chciałem ci opowiedzieć wszystko, ponieważ widziałem
w twych oczach blask, a ja wiedziałem, że to oznacza coś niezwykłego. Tutejsza
twierdza jest niewidoczna dla ludzi żyjących, ponieważ jest to twierdza dusz,
które już odeszły, nasze ciała spotykają się na cmentarzu, większości jesteśmy
tymi, którzy nie poszli ku górze, schodami do nieba, ani ku dołu, drabiną do
piekła, jak to nazywają ludzie. Nasze ciała zawisły o włos na pętli, pod
kołami, wśród tabletek, czy głębi rzeki i wówczas odeszli. To my jesteśmy tymi
samobójcami, którzy tak nienawidzą życia i są rozproszeni gdzieś po świecie w
takich twierdzach jak ja, ale nie wszyscy, inni mają tutaj swoje twierdze
miłości lub nienawiści
- To jak to z tym jest?
- My, odbierający sobie duszę przez
blask mamy swoje twierdze, a wokół krzyczymy i nie ma tu nikogo, jest dużo
gorzej niż myślimy, a teraz nie da się zranić fizycznie… Poddaliśmy się i
zapomnieliśmy, że jeżeli walczysz, czyli żyjesz, to zawsze wygrywasz. Nie
popełniaj mojego błędu i idź naprzód.
- Co się stanie z tymi twierdzami,
kiedy nastanie koniec?
- Koniec?
- Tak, koniec tego świata…
- O to ci więc chodzi, to proste,
wszystko zostanie zburzone, nasze twierdze również, a każdy kto w niej mieszkał
ujrzy drogę, którą wybrał za życia i pójdzie tamtędy.
- Jak możemy wybrać?
- To proste, musisz wybrać sercem,
uczynkiem, gestem. Kochasz albo nienawidzisz po prostu.
-Rozumiem, więc ty jesteś tutaj sam?
- Tak.
- Dlaczego więc ta budowla jest taka
duża, skoro zamieszkujesz ją sam?
- To kara, a ty jesteś jedynym
człowiekiem, który tutaj wszedł oprócz mnie, kochany. Ta pustka cię przytłacza,
chciałbyś, aby koło ciebie ktoś zasypiał, z pokoi wybiegały dzieci oraz gdzieś
z boku merdał ogonem pies.
- Dlaczego więc postanowiłeś odejść?
- Każdy Samobójca myśli, że jest sam,
jest tego pewny. Nie widzi nikogo, kto byłby przy nim, on zawsze jest jedyny, a
nasza wiara staje się wówczas rzeczywistością, wiem że to nasza wina. Ktoś
teraz powie, że zasługuje na cierpienie, ale tak naprawdę potrzebuje światła,
bo droga na której się zagubił jest bardzo ciemna, niczym noc na niewielkiej
ścieżce, niczym jego bezdroża. Ja byłem jednym z nich kochany, popełniłem duży
błąd. – Mówił z ogromnym smutkiem. Dało się wyczuć, że to, co mówi, wypływa z
głębi serca. Z oczu spływały mu łzy, błękitne skrawki nieba, które toczyły się
po policzku powoli, powoli.
- Proszę nie płakać, proszę pana –
chciałem go jak najmocniej
pocieszyć, lecz łzy są bardzo trudne do zrozumienia i ciężkie do zniszczenia,
czasami wystarczy być obok, aby ktoś poczuł, że ma ciebie blisko, bez żadnych
słów, które zbyt często coś niszczą. Nie jest to łatwe, aczkolwiek z czasem się
tego uczymy.
- Jestem zbyt stary na łzy, jednakże
tęsknie za tym światem, po którym ty chodzisz. Mój brat był ode mnie starszy o
dwa lata i to on zawsze stawał za mną w obronie, aż pewnego dnia zdarzył się
wypadek… no i on już odszedł, chciałem iść za nim, bez niego nie dawałem rady.
Nienawidziłem go, tak sobie myślałem, ale z drugiej strony to była bardzo
silna, braterska miłość i wciąż o nim pamiętam, jakbym rozmawiał z nim wczoraj.
Nie spotkam się już z nim, ponieważ on poszedł w kierunku wody, ugasił
pragnienie i jest szczęśliwy. A ty, Jasiu, być może nie zbawisz świata od zła,
ponieważ nie jest to bajka, ani film, ale dasz jedno światełko lub dwa na całym
świecie i wtedy zobaczysz, że to wszystko dookoła ciebie jest czymś pięknym i
to bardzo. Chciałbym, abyś powiedział to światu, aczkolwiek nie każdy cię
wysłucha oraz może ci to zająć dużo czasu, inni rozproszą się po świecie, ale
wierzę, że przyjdzie kilka osób, które wysłuchają ciebie. Napisz o tym
historię, nie pytaj o czym, wkrótce się dowiesz. Niech świat pozna prawdę i nie
skuje się pod takim łańcuchem, jak ja. Uczyń to dla mnie, proszę.
- Ale…
- Zgódź się.
- A co jeżeli mnie się nie uda?
- Nie dopuszczaj do siebie takich
myśli.
- Ale przecież tak może się stać,
zawiodę cię wtedy bardzo mocno, a wierz mi, że chyba ostatnią rzeczą na
świecie, jaką chcę zrobić, to skrzywdzić ciebie.
- Zranisz mnie, nie robiąc tego,
spróbuj. Jeżeli niczego się nie przekonasz na tym świecie, będziesz tchórzem.
- Dobrze, ale kiedy mnie się nie uda,
nie będziesz zły?
- Nie, postaraj się całym swoim sercem.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy. -
Powiedziałem