Ten dzień spędziłem inaczej niż zwykle.
Zjadłem na początku owsiankę z mamą, a potem pojechaliśmy do miasta. Nie
bywałem tam często. Ucieszyłem się, że mama powraca do zdrowia. Na początku
poszliśmy do biblioteki. Uwielbiałem tam przebywać, wśród zakurzonych książek,
tak wielu mądrych ksiąg, kartek i wspomnień pisarzy... Często napełniało mnie w
tamtym miejscu uczucie melancholii, mądrości, która tam spoczywa.
Sięgnąłem po
dwa tytuły zbiorów poezji, którą ostatnio tak zaniedbałem. Kochałem układać
słowa w rymy, które miały wzbudzać emocje w człowieku. Wiersze, bowiem są
pewnym pokarmem dla duszy, odnajdują tą piękną i cudowną wrażliwość ludzką.
Pokazałem mamie, która była tym zainteresowana, uśmiechnęła się i oddała mi
dwie cieniutkie książeczki. Widziałem, jak ona trzyma w swojej torbie
kryminały. Pamiętam, że zawsze je uwielbiała, nie rozumiałem, dlaczego…
Następnie poszliśmy do restauracji naszej cioci, gdzie zjedliśmy bardzo syty
obiad. Bardzo dawno nie zjadłem już tak dużo na raz, więc było mi ciężko.
Trochę odpocząłem, gdy mama rozmawiała z ciocią o jej problemach. Nie chciałem
jednak spędzić tego czasu bezmyślnie patrząc się w sufit. Otworzyłem, więc
pierwszą stronę ze zbioru poezji, na której napisany był wiersz niewielką
czcionką:, „Gdy spojrzysz wstecz, a później zawrócisz się, twa twierdza nie
zniknie. Gdy pójdziesz na przód, a potem skręcisz, ta twierdza nie zniknie. I
nieuchronnie próbujesz uciec, nie odejdziesz od niej, boś jak kwiat jesteś
przywiązany do niej. Widzisz w niej siebie, widzisz swą twarz, twój płomień.
Rozpalasz go i niszczysz tak, nie widzisz tego, no powiedz? Twa dusza to bestia
jest, utęskniona, zimna wręcz. Ty pazury ostre masz, dlaczego straszysz mnie,
tak? Nie mam już na ciebie sił, odejdź ode mnie cóż. Moja twierdza dalej jest.
Boję się spojrzeć w oczy jej, czy ty też tak masz? Czy ty też odczuwasz taki
wielki strach? Wchodzę do środka, przyglądam się, czy to jest prawdziwe, czy
też nie? Chciałbym zbudować tą twierdzę miłości… Zimno już zaczyna być, w
twojej twierdzy zima trwa. Nie chce już tak dłużej żyć, burzę ją u twych bram.
Czy twe serce to jest lód? Gdyż zamarzam już. Moja dłoń jest jak kamień cóż,
lecz kocham świat ze wszystkich sił i przezwyciężam ten twój strach. Buduję ją
na nowo wciąż, tą twierdzę miłości, czy zamieszkasz w niej ze mną, tak?”
Kiedy to przeczytałem przez dłuższy moment byłem w szoku, a na mojej
skórze poczułem dreszcze, które nie chciały ze mnie zejść. Ten wiersz wyjaśnił
wszystko, o czym teraz myślałem. Zupełnie tak, jakby wiedział, co teraz czuje.
Te słowa były ułożone chyba dla mnie, a przynajmniej tak to odczułem… Zamknąłem
tą książkę, gdyż ta myśl zamieszkała w mojej głowie na długo i nie mogła z niej
wyjść. Byłem zupełnie nieskoncentrowany. Siedziałem, więc teraz zupełnie z
głową w chmurach. Nawet nie zauważyłem, kiedy podeszła do mnie mama, a dopiero,
kiedy usłyszałem jej głos, to tak jakby wypadłem z tego transu:
- Idziemy teraz zobaczyć ten zamek,
cieszysz się?
- Tak, pewnie – powiedziałem
zaskoczony, chociaż mój głos mówił, co innego, to nie mogłem się doczekać,
kiedy tylko zobaczę ten zamek. Znajdował się on w sumie na obrzeżach miasta.
Marzyłem o tym od zawsze. Pewnie zapytacie się mnie jednak, dlaczego nie
zrobiłem tego wcześniej? Nie było na to czasu, pieniędzy, czy też byłem za
mały. Możecie też uznać mnie za dziwaka lub nadzwyczajnego chłopca, ale ten
zamek po prostu był niezwykły. Dotarliśmy tam jakąś godzinę później, a ja byłem
zachwycony. Na początku stanęliśmy przy samej bramie, a później bez przewodnika
sami zwiedzaliśmy zamek. Na początku byliśmy w jego środku, gdzie zrobiło mi
się duszno, nawet bardzo. Brakowało mi powietrza z niewyjaśnionych przyczyn,
chociaż zaciekawiły mnie obrazy z korytarza. Z tego co wiem tworzył je nadworny
malarz, który był bardzo utalentowany. Na każdym płótnie było przedstawione coś
innego, piękniejszego, a dało się w tym wszystkim zauważyć duszę i serca, gdyż
na tym właśnie polegała ta sztuka. Oczywiście było wiele innych rzeczy, które
mógłbym wam opowiedzieć, jednak nie jest to tak bardzo ciekawe dla innych, jak
dla mnie, chociaż to miejsce, w którym zabrakło mi tchu było tajemnicze i
intrygujące, nawet bardzo. Znajdowałem się wtedy w niewielkim pomieszczeniu, w
którym była tylko jedna, dość duża, dębowa szafa, a z niej uchylone drzwiczki
pokazywały czarny, długi garnitur, bardzo elegancki. Chciałem otworzyć szafę
dalej, lecz wtedy ujrzałem przed sobą szarą mgłę, która rozciągała się coraz
bardziej i bardziej, aż przedostając się do moich płuc, zabrała mi tlen.
Mama wystraszyła się tego bardzo mocno,
dlatego wyszliśmy na zewnątrz, a kiedy już powróciłem do zdrowia, to
oglądaliśmy mury obronne i sam styl tego zamku. Był on zbudowany z neogotyku,
piękne strzeliste wieże wychylały się coraz bardziej, a ja cieszyłem się tą
chwilą i chciałem, aby ona już nigdy się nie skończyła. Szybko jednak
spostrzegłem, że nie jest to zwykła budowla… Byłem jednak zaskoczony tym
faktem, gdyż ten zamek miał już setki lat i jak tamci ludzie mogli coś takiego
spostrzegać? Być może nie tylko ja widziałem te twierdze, ponieważ ktoś musiał
o tym wiedzieć, aby to wykonać. Czyż nie jest to jednak pewna zagadka, która
obejmuje nie tyle świat zewnętrzny, który jest ludziom znany, ale wnętrze tej
ziemi pod względem duchowym. Co jeżeli ziemia i wszystkie planety mają swoje
serce, a my o tym nie wiemy, nie mamy o tym pojęcia? Nie potrafimy patrzeć dużo
głębiej, widzimy tylko, to co jest powierzchowne, a zapomnieliśmy, że to co
najpiękniejsze kryje się w samym środku serca człowieka, w jego ludzkiej
twarzy…
Zapytacie mnie jednak, co było nie tak w tym zamku? Dlaczego opowiadam
wam tak zagmatwaną historię, która do niczego się wam nie przyda? Jednak nie
bez powodu ją czytacie, a ja nie bez powodu ją piszę. Pragnę was tylko ostrzec
przed twierdzą nienawiści, którą ja zdążyłem zauważyć…
Czułem ból, kiedy widziałem każdą cegiełkę tego pięknego zamku utkwioną
w gniewie, żalu i złości… A kiedy na niebie pojawił się już zachód słońca i
rozjaśnił buzię wszystkim dzieciom, to ja nie byłem szczęśliwy i chciałem
stamtąd odejść jak najszybciej. Szara mgła próbowała się we mnie wedrzeć, a
wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl, czyż to piękno nie jest fałszem, czyż
mój ojciec nie umarł przez tą nienawiść, a gdzie ma leżeć miłość, jeżeli tych
twierdzy jest tysiące. Nawet nie mogłem tego zrozumieć, w jak wielkim błędzie
byłem. Mama zauważyła szybko niesmak na mojej twarzy i spytała:
- Nie podoba ci się? Przecież marzyłeś
o tym od zawsze… A może chcesz tego przewodnika? Nie martw się o pieniądze, za
wszystko zapłacę, jeżeli w tym polega twój smutek.
- Nie, nie zrozum mnie źle, mamo. Po
prostu już wracajmy do domu.
- Dlaczego? Co się stało?
- Wyjaśnię ci to po drodze, proszę.
- Dobrze, ale mam nadzieję, że to nie
przeze mnie.
- Nie, ależ skąd.
Widziałem, że mama miała poczucie winy. Znałem ją bardzo dobrze oraz
wiedziałem, że chciała zrobić wszystko najlepiej. Mieliśmy niedługą drogę do
przystanku autobusowego, dlatego nie trzymałem jej dłużej w niepewności:
- To przez to, że ten zamek należał do
bestii.
- Bestii? – Zdziwiła się.
- Tak, chociaż nie brzmi to normalne.
- Nic nie rozumiem, Janku.
- Są ludzie i są bestie, a ta twierdza
nie była duszą ludzką, ale zawistną bestią.
- Mówisz tak bardzo filozoficznie, ale
ja jestem tylko zwykłą osobą.
- Ja też, mamo…
- Nie cieszysz się dlatego?
- Źle mnie zrozumiałaś. Ja jestem
bardzo wdzięczny, dziękuję. Nie bądź na mnie zła, kocham cię.
- Och, ja też cię kocham, Janku.
- Uśmiechnij się więc mamo.
- Uśmiecham, uśmiecham. – Powiedziała i
faktycznie w niedługim czasie zauważyłem, jak była już radosna.
Wróciliśmy tego dnia razem, a następnie ja znów usiadłem blisko okna.
Otworzyłem zeszyt i zacząłem rysować tą twierdzę, która była bardzo dokładna.
Pamiętałem jej najmniejszy szczegół bardzo dobrze. Była późna noc, kiedy już zasnąłem, a
następnego dnia wstałem dużo wcześniej niż zwykle i ruszyłem dalej.
Na niebie były jeszcze tego dnia gwiazdy, a ja musiałem wziąć ze sobą
latarkę, chociaż znałem tą drogę bardzo dobrze, jednak postanowiłem być
ostrożny. Bałem się każdego szelestu, hałasu i co chwila oglądałem się za
siebie, czy przypadkiem ktoś za mną nie idzie. Zanim dotarłem jednak do tej
twierdzy na niebie zaczęło się przejaśniać, a ja znalazłem się już tak blisko
tej twierdzy. Przyglądałem się i zobaczyłem, że ta twierdza jest względem
serca, jego cząstką, jakby był to duch, który jest naszym środkiem, wnętrzem.
Stanąłem krok naprzód i dokładnie się przyjrzałem, niczym sokół.
Chciałem nie popełnić żadnej pomyłki. Ciekawiło mnie, ile tutaj było ludzi
przedtem. Budowa twierdzy sama w sobie była piękna, niczym średniowieczny gotyk
– strzeliste wieże, a wśród nich wysokie okna na świat. To, co jednak
najbardziej przykuło moją uwagę było murem, wykonanym solidnie, a odgradzał on
od innych wszystkie twierdze.
Nie rozumiałem, dlaczego ludzie
ustawiają przed sobą mury, przecież tak robią tylko bestie. Ludzie kochają, a
potwory nienawidzą… Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że ludzie
się zagradzają po to, aby odepchnąć innych. Nie wpuszczają swoich dzieci do
innego ogródka. Każdy ma swoje życie i nie chce, aby ktokolwiek na całym
świecie do niego wracał, ale z drugiej strony cierpią z samotności, a to tak
jakby bez przymusu jeść płatki, chociaż masz na nie uczulenie, nie lubisz ich.
Bardzo często sami sobie zadajemy ból,, nie mając tej świadomości, że to od nas
zależy tak wiele, jesteśmy sami sobie winni, ja też, my wszyscy, każda osoba na
wszechświecie, mała i duża, rodzice, i dziadkowie, dzieci…
Kiedy podchodziłem coraz bliżej – niebieska otchłań ciemniała, aż
przybrała barwę popiołu, z którego zaraz miał pofrunąć kryształ smutku, jakby
przepływ błyskawicy trafił w tą twierdzę.
A gdy spoza bramy zauważyłem już ogród, nie był on piękny. Porozbijane
szkło wokół wypełniało większość przestrzeni, choć widać było skaleczenia.
Trawa, którą nie pielęgnowano, zarosła wokół i tworzyła chaos, dzięki któremu
nie odnajdywał się nawet on sam. Spływała stamtąd powoli kropla, aby
przeciwstawić się zranionej krwi honoru, być może dalej w tym kolorze było
jezioro zranionych serc, powoli opływające cały teren wokół i dziwne, że
wówczas znajdowałem się w szumiącym lesie, zielonego serca przyrody, które tak
jakby przestało bić – dopiero przy tej twierdzy.
Dlatego wszystko wokół nagle przestało żyć – zamarło i nawet spośród tak
pięknej przyrody, ludzie potrafili niszczyć, chociażby powietrze, które miało
pozostać czyste, dlatego teren porastały krzewy, lecz kiedy twój krok
przybliżał się powoli do tego, kto miał tutaj swoją siedzibę – zaczęło być
niezdrowo i nie zobaczyłeś już róż, ani pięknych kwiatów naokoło, rozciągała
się tylko mgła, szara, niepokojąca mgła, która zabijała ludzkie dusze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz