niedziela, 27 maja 2018

Ametys - część 1

   Chciałabym przedstawić tutaj napisaną niedawno przeze mnie książkę, którą nazwałam Ametys. Będę wstawiać post z jej fragmentami i myślę, że ułoży to jej całość. Książka opowiada historię chłopca o imieniu Anthony, który pewnego dnia umiera, a może jednak nie, ponieważ się budzi i próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych twierdz...

A to pierwsze fragmenty: 


Kiedy miałem trzynaście lat, ludzie postanowili odejść, rany nagle się zamknęły, choć tak wiele blizn było ukrywanych, jakby nie mogły się zagoić. Czułem, jak życie powoli zamiera, gdy tylko ludziom zabrakło miłości. Świat tworzył jezioro łez, w którym pływały beztrosko dzieci, uśmiechały się, mimo że tak wiele wycierpiały, aż nagle wypływały na wierzch bąbelki, woda łagodnie szumiała, wszystko było takie piękne, a usłyszawszy w tym ciszę, zapomnianym całkowicie o świecie – wskoczyć do wody i uśmiechając się bardzo powoli, po prostu odejść.
Byłaby to wówczas łagodna śmierć, bez bólu, a słońce odchodziło zza chmury, razem z nami. Chciałbym, aby wówczas w ten dzień nie padało, żeby nie było niepotrzebnych iskier, łez, choć abym mógł po raz ostatni usłyszeć szum wiatru i odnaleźć w nim siebie. Abym mógł poczuć miłość oraz dopóty spotkała mnie szczęśliwa godzina i znaleźć się bardzo blisko miejsca chorej róży, która nagle rozkwitała pełnią świata, a za nią oddać życie – byłaby to wówczas piękna śmierć. Kiedy jednak minie ranek, a deszcz odbije się wam o uszy – nie myślcie, że jest on piękny, mimo przezroczystych kropel, powoli opadających, to zapomnicie. Jeżeli kiedykolwiek ktoś za tysiąc lat będzie znał moje imię, to me wargi ust nabiorą nagle nadziei, a oczy zaczną pałać radością, niczym najpiękniejszy dzień na świecie.
   Każdy chce pozostawić coś po sobie, pewien ślad, który znikąd nie zniknie, niczym bohater świata i całej ludzkości, ale jedyne, co po sobie pozostawia, nie jest czynem nadludzkości, a człowieka, niekiedy bestii. Jakby zapomniał, że blizny nie są cząstką serca, one pozostają jego trucizną.
   Spoza ludzi są jednak szarpiące bestie, a każda z tych osób mieszka w twierdzy, zamkniętej, zimnej, niczym lód i wychodząc zamarza serca innych, a mimo swego bólu – daje to samo uczucie innym. 
   I w wieku trzynastu lat odkryłem te twierdze. Zobaczyłem je i nagle uderzył nas piorun zła, nienawiści, a spoza tych paru chwil nastały łzy. Próbowałem to wszystko wyjaśnić w szumie wiatru, który cicho szumiał, okrążając wokół cały świat.
  W nocy przesiadywałem wówczas przed oknem, czułem na sobie cały ciężar tego świata, jakby ktoś spomiędzy wiatru nagle wysłał przed duszę, niczym latający ptak, litery układające się bardzo powoli w mowę, a choć ciemność była jak wciągająca, czarna dziura, coś tak małego świeciło na niebie, a będąc odległym o tyle tysięcy kilometrów, a nawet milionów, nie mogłem tego zobaczyć, jakie jest naprawdę.
   Wyobrażałem sobie siebie za dziesięć lat, nie zdając sobie sprawy, że za dziesięć minut, sekund mogę odejść. Byłem nieświadomy jeszcze czasu, który zabierał ze sobą wszystko, co później zobaczyłem, odczułem to dość mocno, popłynąłem wraz z nim oceanem cierpienia, ku drodze wielkich sztormów. Zastanawiałem się nad niebem, wszechświatem i gwiazdami, których już nie zauważamy w naszym życiu, są nam obojętne, jak butelki rzucane pod nogi małym dzieciom i tym starszym również…
   A może wokół gwiazd krążą zbłąkane dusze, stoją przed złotymi liśćmi i czekają na drogę do nieba, która nadejdzie po końcu istnienia tej ziemi... Są tak bardzo przepełnieni nadzieją… Oni jakby nadal żyli, a krążyli pomiędzy niebem, a ziemią. Bałem się, że ja też okrążę to drzewo, a potem powoli i z bólem, jak nasze twierdze, które podstawiamy innym, odejdę…
   I jak nagle stać się ptakiem z kolorowymi piórami chwalącymi się wokół innych, lecz żyć krótko i nagle unosząc się nad straszliwą przepaścią, która jakby nie miała końca swej głębokości, upaść?                                                 
   Codziennie obserwowałem wówczas wiatr, który szumiał lekko i powoli, zostawiając po sobie znikome ślady, które nie znikają ot tak. Każda nasza łza tworzy ocean, jezioro, a każdy nasz uśmiech powiększa słońce na niebie. Nic nie pozostaje bez przyczyny. My tworzymy świat i jesteśmy odpowiedzialni za swój los… Ten szum był niczym rozdrabniający pył wokół świata…
    Wracając ze szkoły i idąc do niej spotykałem tysiące różnych osób, krążących wokół. Tym samym ciągle potykałem się o kamień, ale nie na zwykłej drodze chodnika, lecz o dużo trudniejszej, ścieżce życia.
   Powoli poruszały się liście, a wszystko wokół robiło się takie piękne i zielone, jak na gajowym ogródku kwitły tulipany oraz fioletowe, odbijające się od słońca bzy.
   Byłem bardzo ciekawy świata, tego niewielkiego kawałka ziemi, po której stąpam codziennie, jakbym w sercu, tak potężnym skrywał małą drobinkę, niewiększą, aniżeli okruszek chleba, a przez nią bardzo mocno cierpię.
   Postanowiłem zaobserwować ludzi. Twierdze, które zauważałem trochę później mnie o tym przeświadczyły. Chciałem zmienić ten świat, poznać go dużo bardziej niż wcześniej. Czasami wydawało mi się, że jestem zwykłym wędrowcem tego świata, który z jakiejś przyczyny narodził się i odkrywa ludzi, takich samych, jak ja, a może innych. Ktoś zesłał mi z góry słowa, które zacząłem układać w tą opowieść…
      Moja historia jest dość skomplikowana, jednakże nie chciałbym, aby ktoś potraktował ją tak lekko, aby czytał słowa sięgając tylko wzrokiem lub podchodził do niej z niechęcią… To ważna opowieść. Możesz czytać ją cały rok, ale ze skupionym sercem, aniżeli jeden dzień dla przyjemności. Jeżeli nie chcesz jej brać do ręki, to odrzuć ją, nie marnuj czasu i sił… Ukryłem w niej wiele znaków, które musicie rozszyfrować, nie jest to łatwe, a gdyby wszystko było takie oczywiste, nie byłoby to coś pięknego. A który pisarz tworzy proste dzieła? Może mi to nie wyjść, gdyż pisanie jest bardzo trudne. Jestem w tym beznadziejny, lecz kocham to ze wszystkich sił. Pozwólcie, więc, że opowiem wam dalej. Między tymi kartkami zostawiam moje serce, możecie je odnaleźć, jeśli tylko chcecie.
   Pierwszego dnia poczułem się dość źle, dziwnie obserwując ten sam gatunek ssaków, co ja – ludzi. Usiadłem w parku, na ławce obok drzewa, plecak dałem niedaleko mnie. Wiatr lekko szumiał.  Ludzie się na mnie patrzyli z zaciekawionym wzrokiem. Postanowiłem odwiedzić te twierdze. Brzmi to prosto, ale rzeczywiście jest jak nauka życia – bardzo trudna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz