A to pierwsze fragmenty:
Kiedy miałem trzynaście lat, ludzie
postanowili odejść, rany nagle się zamknęły, choć tak wiele blizn było
ukrywanych, jakby nie mogły się zagoić. Czułem, jak życie powoli zamiera, gdy
tylko ludziom zabrakło miłości. Świat tworzył jezioro łez, w którym pływały
beztrosko dzieci, uśmiechały się, mimo że tak wiele wycierpiały, aż nagle
wypływały na wierzch bąbelki, woda łagodnie szumiała, wszystko było takie
piękne, a usłyszawszy w tym ciszę, zapomnianym całkowicie o świecie – wskoczyć
do wody i uśmiechając się bardzo powoli, po prostu odejść.
Byłaby to wówczas
łagodna śmierć, bez bólu, a słońce odchodziło zza chmury, razem z nami.
Chciałbym, aby wówczas w ten dzień nie padało, żeby nie było niepotrzebnych
iskier, łez, choć abym mógł po raz ostatni usłyszeć szum wiatru i odnaleźć w
nim siebie. Abym mógł poczuć miłość oraz dopóty spotkała mnie szczęśliwa
godzina i znaleźć się bardzo blisko miejsca chorej róży, która nagle rozkwitała
pełnią świata, a za nią oddać życie – byłaby to wówczas piękna śmierć. Kiedy jednak
minie ranek, a deszcz odbije się wam o uszy – nie myślcie, że jest on piękny,
mimo przezroczystych kropel, powoli opadających, to zapomnicie. Jeżeli
kiedykolwiek ktoś za tysiąc lat będzie znał moje imię, to me wargi ust nabiorą
nagle nadziei, a oczy zaczną pałać radością, niczym najpiękniejszy dzień na
świecie.
Każdy chce pozostawić coś po sobie, pewien ślad, który znikąd nie
zniknie, niczym bohater świata i całej ludzkości, ale jedyne, co po sobie
pozostawia, nie jest czynem nadludzkości, a człowieka, niekiedy bestii. Jakby
zapomniał, że blizny nie są cząstką serca, one pozostają jego trucizną.
Spoza ludzi są jednak szarpiące bestie, a każda z tych osób mieszka w
twierdzy, zamkniętej, zimnej, niczym lód i wychodząc zamarza serca innych, a
mimo swego bólu – daje to samo uczucie innym.
I w wieku trzynastu lat odkryłem te twierdze. Zobaczyłem je i nagle
uderzył nas piorun zła, nienawiści, a spoza tych paru chwil nastały łzy.
Próbowałem to wszystko wyjaśnić w szumie wiatru, który cicho szumiał, okrążając
wokół cały świat.
W nocy przesiadywałem wówczas przed oknem, czułem na sobie cały ciężar
tego świata, jakby ktoś spomiędzy wiatru nagle wysłał przed duszę, niczym
latający ptak, litery układające się bardzo powoli w mowę, a choć ciemność była
jak wciągająca, czarna dziura, coś tak małego świeciło na niebie, a będąc
odległym o tyle tysięcy kilometrów, a nawet milionów, nie mogłem tego zobaczyć,
jakie jest naprawdę.
Wyobrażałem sobie siebie za dziesięć lat, nie zdając sobie sprawy, że za
dziesięć minut, sekund mogę odejść. Byłem nieświadomy jeszcze czasu, który
zabierał ze sobą wszystko, co później zobaczyłem, odczułem to dość mocno,
popłynąłem wraz z nim oceanem cierpienia, ku drodze wielkich sztormów.
Zastanawiałem się nad niebem, wszechświatem i gwiazdami, których już nie
zauważamy w naszym życiu, są nam obojętne, jak butelki rzucane pod nogi małym
dzieciom i tym starszym również…
A może wokół gwiazd krążą zbłąkane dusze, stoją przed złotymi liśćmi i
czekają na drogę do nieba, która nadejdzie po końcu istnienia tej ziemi... Są
tak bardzo przepełnieni nadzieją… Oni jakby nadal żyli, a krążyli pomiędzy
niebem, a ziemią. Bałem się, że ja też okrążę to drzewo, a potem powoli i z
bólem, jak nasze twierdze, które podstawiamy innym, odejdę…
I jak nagle stać się ptakiem z kolorowymi piórami chwalącymi się wokół
innych, lecz żyć krótko i nagle unosząc się nad straszliwą przepaścią, która
jakby nie miała końca swej głębokości, upaść?
Codziennie obserwowałem wówczas wiatr, który szumiał lekko i powoli,
zostawiając po sobie znikome ślady, które nie znikają ot tak. Każda nasza łza
tworzy ocean, jezioro, a każdy nasz uśmiech powiększa słońce na niebie. Nic nie
pozostaje bez przyczyny. My tworzymy świat i jesteśmy odpowiedzialni za swój
los… Ten szum był niczym rozdrabniający pył wokół świata…
Wracając ze szkoły i idąc do niej
spotykałem tysiące różnych osób, krążących wokół. Tym samym ciągle potykałem
się o kamień, ale nie na zwykłej drodze chodnika, lecz o dużo trudniejszej,
ścieżce życia.
Powoli poruszały się liście, a wszystko wokół robiło się takie piękne i
zielone, jak na gajowym ogródku kwitły tulipany oraz fioletowe, odbijające się
od słońca bzy.
Byłem bardzo ciekawy świata, tego niewielkiego kawałka ziemi, po której
stąpam codziennie, jakbym w sercu, tak potężnym skrywał małą drobinkę,
niewiększą, aniżeli okruszek chleba, a przez nią bardzo mocno cierpię.
Postanowiłem zaobserwować ludzi. Twierdze, które zauważałem trochę
później mnie o tym przeświadczyły. Chciałem zmienić ten świat, poznać go dużo
bardziej niż wcześniej. Czasami wydawało mi się, że jestem zwykłym wędrowcem
tego świata, który z jakiejś przyczyny narodził się i odkrywa ludzi, takich
samych, jak ja, a może innych. Ktoś zesłał mi z góry słowa, które zacząłem
układać w tą opowieść…
Moja historia jest dość skomplikowana, jednakże nie chciałbym, aby ktoś
potraktował ją tak lekko, aby czytał słowa sięgając tylko wzrokiem lub
podchodził do niej z niechęcią… To ważna opowieść. Możesz czytać ją cały rok,
ale ze skupionym sercem, aniżeli jeden dzień dla przyjemności. Jeżeli nie
chcesz jej brać do ręki, to odrzuć ją, nie marnuj czasu i sił… Ukryłem w niej
wiele znaków, które musicie rozszyfrować, nie jest to łatwe, a gdyby wszystko
było takie oczywiste, nie byłoby to coś pięknego. A który pisarz tworzy proste
dzieła? Może mi to nie wyjść, gdyż pisanie jest bardzo trudne. Jestem w tym
beznadziejny, lecz kocham to ze wszystkich sił. Pozwólcie, więc, że opowiem wam
dalej. Między tymi kartkami zostawiam moje serce, możecie je odnaleźć, jeśli
tylko chcecie.
Pierwszego dnia poczułem się dość źle, dziwnie obserwując ten sam
gatunek ssaków, co ja – ludzi. Usiadłem w parku, na ławce obok drzewa, plecak dałem
niedaleko mnie. Wiatr lekko szumiał.
Ludzie się na mnie patrzyli z zaciekawionym wzrokiem. Postanowiłem
odwiedzić te twierdze. Brzmi to prosto, ale rzeczywiście jest jak nauka życia –
bardzo trudna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz